0
tamarchewa 18 września 2018 15:17
Cześć!
Niedawno wróciłam z wakacji, emocje nadal sięgają zenitu dlatego też nadszedł czas na podsumowanie całego wyjazdu.

Planowanie wyjazdu razem z moim chłopakiem Tomkiem rozpoczęliśmy z dużym wyprzedzeniem. To był mój pierwszy taki wyjazd z plecakiem w ten region świata, więc kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Wróciłam zachwycona i rozochocona na kolejne tego typu podróże z plecakiem.

Wyjazd zaplanowaliśmy na termin 30.08.2018-17.09.2018 z czego 3 ostatnie dni spędziliśmy w Singapurze.

To moja pierwsza relacja na fly4free, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba! Duuuużo zdjęć poniżej!

Na wstępie zapraszam do obejrzenia filmiku z Bali:

https://youtu.be/5WdzfjiCW34

_______________________________________________________________________________________

Przygodę zaczynamy 30.08.2018. Zdecydowaliśmy się na podróż z przesiadką w Singapurze.
Wylot zaplanowany na godz. 23 obsługuje LOT na samolotach typu B787 Dreamliner. Nie ukrywam, że byłam bardzo podekscytowana w związku z podróżą Dreamlinerem, otóż jeszcze rok temu byłam stewardessą, więc lotnictwo jest bardzo bliskie mojemu sercu.
Boarding rozpoczął się chwilę po planowanym czasie, rotację obsługuje SP-LRD. Czy Dreamliner mnie zachwycił? I tak.. I nie.. Pomimo młodego wieku samolotu bardzo widać jego eksploatację.
Zajmujemy miejsca 26 A i B.







Zaraz po starcie załoga podaje ciepły posiłek, całkiem smaczny.
System rozrywki pokładowej prezentuje się dobrze, do wyboru jest sporo nowości, jak i kinowych klasyków. Wśród dostępnych albumów muzycznych również jest spory wybór.
Z racji na to, że przelot jest nocny szybko układamy się do snu, obłożenie samolotu jest niewielkie, więc rozkładamy się w dwóch osobnych rzędach... prawie jak w łóżku :D
Fantastyczną sprawą w Dreamlinerach jest system przyciemniania szyb w oknach! W trakcie lotu goniliśmy światło, a w samolocie cały czas panował mrok za sprawą przyciemnionych szyb. Warunki nocne zostały zachowane, dlatego też większość pasażerów spała w trakcie lotu. Załoga rozjaśniła szyby dopiero na jakieś 2h przed planowanym lądowaniem.








W Singapurze lądujemy o czasie, zatrzymujemy się pod Terminalem 2.
Lotnisko Changi składa się z 4 ogromnych terminali, między którymi można przemieszczać się tzw. sky train czy busikiem lotniskowym. Mamy 4h czasu do następnego lotu, podróżujemy tylko z bagażem podręcznym, więc zyskujemy sporo czasu i możemy sobie pozwolić na szybkie zwiedzanie jednego z najlepszych lotnisk na świecie.





Z Singapuru na Bali lecimy liniami Air Asia. Odlot zaplanowany jest z terminala 4, dostajemy się tam busem lotniskowym. Boarding i start- punktualnie.
Wrażenia z Air Asia? Taki azjatycki Wizzair :) Nie ukrywam, że ten ostatni odcinek był dla mnie ogromną męczarnią po tak długiej podróży.

W końcu około północy lądujemy na Bali. Na lotnisku kolejki do kontroli paszportowej są ogromne.
Nasz ostatni etap podróży to transfer do miejscowości Ubud, oddalonej o jakieś 30km. Odległość teoretycznie nie jest duża, ale w praktyce drogi na Bali są bardzo zatłoczone i pokonywanie niewielkich odległości trwa całe wieki. Nie ukrywam, że poszliśmy trochę "na łatwiznę", transport do Ubud zamówiliśmy u naszego gospodarza, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg.


Nazajutrz rano pożyczamy skuter i zaczynamy przygodę na Bali.
Pierwszy raz w życiu usiadłam na skuterze (jako pasażer oczywiście) i byłam troszkę przerażona ruchem panującym na drodze i zasadami,a raczej ich brakiem. Ruch jest przeogromny, do tego lewostronny. Każdy patrzy przed siebie i na tym się kończy.

Naszym pierwszym punktem jest Monkey Forest Ubud czyli małpi las. Atrakcja bardzo popularna wśród turystów.
Moje wrażenia z tego miejsca są bardzo pozytywne, małpki żyją na wolności na terenie pięknego tropikalnego lasu. Jedynym minusem jest duża ilość odwiedzających. Warto mieć na uwadze, aby nie patrzeć małpkom w oczy i dać im odpowiednią przestrzeń, nie ma sensu podchodzić za blisko dla zdjęcia, jeśli ma się to skończyć ugryzieniem. Widzieliśmy jedną turystkę, którą małpa ugryzła w ramię, ugryzienie wcale nie było małe. Polecam też pilnować swoich rzeczy, ściągnąć okulary z nosa czy czapkę z głowy- małpy lubią kraść.










Następnie udajemy się na krótki spacer po okolicznych ulicach Ubudu. Zatrzymujemy się w miejscowej szkole, gdzie dzieciaki kończą akurat lekcje. Później zwiedzamy pobliskie świątynie, min. Goa Gojah.
W każdej świątyni należy zakryć nogi, tzw. "sarong", którym owijamy dolną partię ciała jest w cenie biletu.









Przed przyjazdem do Ubudu naczytałam się w internecie wielu negatywnych opinii. Dla mnie Ubud jest wyjątkowy- atmosfera i klimat... Fakt- jest tu sporo turystów, jednak to Ubud będzie mi się najbardziej kojarzył z zapachem kadzideł, które palą się wszędzie. To w Ubudzie znajdziecie na każdym kroku kolorowe dary, które Balijczycy rano i wieczorem wystawiają dla swoich Bogów. Pomimo chaosu, który panuje w mieście odnajduję piękno tego miejsca i uważam, że ma swój wyjątkowy klimat.






Kolejnego dnia odwiedzamy chyba najpopularniejsze balijskie pola ryżowe Tegalalang.
Tutaj niestet sklepików, straganów, które psują klimat miejsca. Odwiedzających jest również sporo. Bardzo popularną atrakcją są w okolicy hodowle luwaków. Kawa od luwaka uważana jest za bardzo dobrą gatunkowo kawę – wytwarzana jest z ziaren kawy, które wydobywane są z odchodów zwierzęcia. W hodowlach luwaki żyją w ciasnych klatkach, są atrakcją i przytulanką do zdjęć. My pomijamy tego typu atrakcje.

Na Tegalalang jest oczywiście mnóstwo tzw. "Bali Swing" czyli ogromnych huśtawek, na których można sobie zrobić zdjęcie z pięknym widokiem w tle. Oprócz tego jest sporo innych miejscówek idealnych do zdjęcia, gdzie stoją napisy typu "I love Bali". Oczywiście nic nie jest za darmo.

Na polach pobierane są opłaty przez miejscowych w formie "donation". Niby donation, ale bez żadnej wpłaty nie przepuszczą Cię dalej. Miejscowi pilnują skrzynek z napisem "donation" , które znajdują się w bliskiej od siebie odległości...Jeśli chcecie zwiedzić caaaaałe pola ryżowe przygotujcie się...





Zmęczeni tłumem na Tegalalang udajemy się na przejażdżkę po okolicy. Zatrzymujemy się, gdzie tylko dusza zapragnie, robię zdjęcia. Dookoła jest mnóstwo pięknych miejsc, pól ryżowych, upraw. Udajemy się na krótki spacer. Nie ukrywam, że to właśnie tutaj jeden Pan bardzo chętnie pozował mi do zdjęcia, po czym zażyczył sobie zapłaty. Była to jedyna taka sytuacja podczas całego wyjazdu, kiedy ktoś z miejscowych zażyczył sobie pieniądze za zrobione zdjęcie. Robiłam bardzo dużo zdjęć lokalnym ludziom, ani razu nie spotkałam się z negatywnym odbiorem. Balijczycy chętnie pozują do zdjęć, są bardzo otwarci i pozytywnie nastawieni na turystów. Serdeczność Balijczyków szczególnie można odczuć w miejscach mniej turystycznych.



Wieczorem kupujemy bilety na Balinese Dance. To właśnie Ubud słynie z tego typu występów tanecznych.
Z racji na to, że taniec jest nieodłącznym elementem kultury Bali decydujemy się udać na taki występ.
Jego charakterystyczną cechą jest dynamika i duża ekspresyjność. W czasie występu tancerki niesamowicie skupiają się na mimice, pracują oczami podczas tańca, a ich synchronizacja jest fenomenalna. Oprócz tego tancerki wykonują szereg ściśle określonych gestów, zarówno dłońmi, jak i palcami.
Każdy taki taniec służy opowiedzeniu innej, jedynej w swoim rodzaju historii, a także pełni określoną rolę – ma przyzywać, witać bądź zabawiać bogów.
Całość trwa półtorej godziny, dźwięki grane na żywo są również efektowne.
Koszt takiej przyjemności to 100 tysięcy IDR.



Ostatniego dnia w Ubudzie udajemy się do świątyni Tirta Empul.
Uważam, że była to najciekawsza świątynia jaką udało nam się zwiedzić (a zwiedziliśmy ich sporo).
To właśnie w tej świątyni Balijczycy odbywają rytualne kąpiele w celu oczyszczenia ciała i duszy.
Mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ akurat trafiliśmy na święto Balijczyków, kolorowe i huczne rytuały.







Ludzie są niesamowicie przyjaźni.







Udaje nam się również zobaczyć wodospad Tegenungan. Wejście kosztuje około 10 tys IDR.
Wodospad jest ładny, klimat miejsca psuje głośno grająca muzyka z baru, który znajduje się na górze.



Następnego dnia opuszczamy Ubud i udajemy się do Bedugul.
Początkowo zamówiliśmy Graba (Grab to azjatycki odpowiednik Ubera). Kiedy tak siedzieliśmy na ulicy z plecakami miejscowi za każdym razem tylko czekali, aby w jakiś sposób zarobić. Szybko zjawił się miejscowy i zaproponował, że nas zawiezie. Zdecydowaliśmy się, ponieważ Tomek załatwił z miejscowym niższą cenę niż za Graba.

Na miejscu w Bedugul zostawiamy plecaki i pożyczamy skuter.
Udajemy się na pola ryżowe Jatiluwih, które są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Pola są przepiękne i zapierają dech w piersiach. Odwiedzających jest tutaj naprawdę mało, a otaczająca przestrzeń pól ryżowych jest ogromna. Kolory zieleni są wyjątkowo nasycone w tym miejscu, jesteśmy już wyżej, jest to górzysty teren. Pogoda jest tutaj inna, jest chłodniej, częściej pada.



Wędrówka w tym miejscu jest cudowna, wieje wiatr, jesteśmy prawie sami, mijamy lokalnych ludzi pracujących w polach.









Prawdziwe oblicze pól ryżowych i niesamowita natura to właśnie Jatiluwih. Jeśli odwiedzicie tylko wspomniane wyżej Tegalalang na pewno będziecie oczarowani, ale jeśli zobaczycie również Jatiluwih uwierzcie mi- będziecie rozczarowani tymi polami ryżowymi w Ubudzie.
Wstęp to około 40 tysięcy IDR.


Nasze następne dwa dni to pierwsze komplikacje. Kolejny nocleg mieliśmy zarezerwowany w Sideman, w planie był min. wodospad Sekumpul. Potrzebna nam była wizyta stomatologiczna, wróciliśmy do niechcianej Kuty. Transport, wizyta w klinice i szukanie nowego noclegu zajęło nam w sumie prawie cały dzień. Jeśli ktoś jest ciekawy jak wyglądają prywatne klinki na Bali to już mówię! Standardem nie odbiegają od tych europejskich- pełen profesjonalizm. Za zdjęcie rtg i zaaplikowanie leku nawet nic nie zapłaciliśmy.

Na drugi dzień radykalnie zmieniamy ciąg dalszy naszej podróży. Udajemy się na wyspę Nusa Penida, którą mieliśmy początkowo w planie na koniec pobytu. Z portu w Sanur odpływają fast boaty na Nusę. Koszt takiego biletu to około 200 tysięcy IDR za 2 osoby. Rejs trwa około 40 minut.

Nusa Penida okazuje się strzałem w dziesiątkę.
W sumie na wyspie spędziliśmy 4 noce, oczywiście wypożyczyliśmy skuter na cały pobyt z naszego niewielkiego hoteliku.



Okolice portu i główna droga na wyspie.



W wielu miejscach możemy zobaczyć takie znaki.

Chyba najbardziej znanym miejscem na Nusa Penida jest słynny klif przypominający dinozaura, nazywany "T-rex". Byłam bardzo podekscytowana tym miejscem i nie zawiodło mnie w żadnym stopniu!



Widok jest zdumiewający. Plaża Kelingking Beach, którą widzimy w dole jest piękna, jesteśmy bardzo wysoko, więc osoby, które się na niej znajdują są jedynie malutkimi punktami.
Oczywiście schodzimy w dół, marzyłam o tej plaży!

Wiedzieliśmy, że droga nie należy do łatwych, ale ma to swoje plusy, bo na plaży panuje względny spokój. Ścieżka jest bardzo stroma, w wielu miejscach jedynym podparciem są prowizorycznie zmontowane bambusy, które wiodą wzdłuż całej trasy. Mijanka z innymi jest nieunikniona, bo droga jest również bardzo wąska. Nie wiem jak niektórzy pokonywali ścieżkę na boso czy w japonkach, my na szczęście przygotowaliśmy się z obuwiem. Zejście trwa około 30 minut, gorzej z wejściem.



Plaża jest cudowna. Turkusowa woda, ogromne fale, brak tłumów ludzi. Spędziliśmy tam resztę dnia.





Wieczorami często jemy rybkę, którą miejscowi smażą na ulicy. Jest pyszna, świeża i tania- za dwie płacimy 20-30 tysięcy IDR.



Nowy dzień to kolejne przejażdżki po okolicy i trochę relaksu.
Jeżdżąc tak skuterem często mówiłam Tomkowi żeby się zatrzymał. Tym razem zatrzymaliśmy się w miejscowej szkole.
Radość tych dzieci była nieopisana. Dziewczynki wybiegły przed bramę i zaczęły nas ciągnąć na dziedziniec. Dzieciaki potrafiły zapytać po angielsku jak się nazywamy, cieszyły się, gdy powtarzałam po kolei ich imiona. Z kolei dziewczynki zachwycały się tym, że miałam kolorowe paznokcie.. :)
To chyba moje najlepsze wspomnienie z całego wyjazdu. Nie spodziewałam się, że nasza wizyta w miejscowej szkole wywoła tyle uśmiechów, to było po prostu prawdziwe.





Na Nusie Penidzie życie toczyło się zupełnie inaczej niż na Bali. Wszędzie panował spokój, bardziej można było poczuć autentyczność kultury i miejsca. Tereny były po prostu bardziej dziewicze.
Normą było to, że ludzie na każdym kroku nam machali, uśmiechali się, cieszyli.

Pozwalamy sobie również na trochę lenistwa.









Kolejne popularne punkty na wyspie, które odwiedzamy to Broken Beach i Angel's Billabong.
Te 2 atrakcje znajdują się w tym samym miejscu. Dojazd do tego miejsca był wyjątkowo męczący ze względu na stan dróg. Na Nusa Penida niektóre drogi są po prostu jedną wielką dziurą. Kamienie i dziury niejedną osobę przerosły, mijaliśmy kilka osób z obitymi i pokrwawionymi kolanami. Tomek na szczęście na skuterze radził sobie świetnie. Z uwagi na stan dróg przemieszczanie się po wyspie zajmowało dużo czasu, podróż do Broken Beach i Angel's Billabong trwała jakieś 2-3 godzinki licząc od miejsca naszego zakwaterowania.



Broken Beach.



Angel's Billabong- miejsce słynie z ogromnych fal i majestatycznych klifów. Siła z jaką rozbijają się tutaj fale jest ogromna. Na zdjęciu widać naturalny basen w skałach, do którego woda wlewa się z oceanu.

A tutaj słynne azjatyckie noodle z kurczakiem, które jadłam prawie codziennie! Mniam!


Jeżdżąc po okolicznych wioskach natrafiliśmy również na miejscowe walki kogutów. Nie były to najprzyjemniejsze widoki, ale takie widoki są na porządku dziennym w Azji.
Zgromadzeni mężczyźni obserwowali nas badawczo, a my ich.







Nasz pobyt na Nusa Penida minął nam bardzo szybko.
W trakcie pobytu postanowiliśmy w następnej kolejności odwiedzić wyspę Nusa Lembongan.
Z Penidy na Lembongan dostajemy się łodzią za 50 tysięcy IDR od osoby. Tym razem przewozi nas miejscowy, który zaoferował nam transport, płyniemy malutką, drewnianą łodzią.

Nasz nocleg znajduje się na Nusa Ceninngan. Te dwie wyspy (Lembongan i Cenningan) są połączone niewielkim, żółtym mostem. Jest on na tyle wąski, że między wyspami można przemieszczać się tylko pieszo bądź skuterem.



Tutaj stawiamy zdecydowanie na wypoczynek, wyspy nie mają wiele do zaoferowania. Najważniejsze atrakcje zwiedzamy w przeciągu jednego dnia, odwiedzamy:
-Devil's Tears czyli kolejne skały i rozbijające się fale
-Mushroom Bay- plaże, na które nawet nie wchodzimy, jest tutaj mnóstwo osób, po prostu podziwiamy widok wybrzeża z drogi położonej wyżej
-Dream Beach- ładna piaszczysta plaża
-Blue Lagoon- zatoka z turkusową wodą, ładny punkt do robienia zdjęć
-Secret Beach- tutaj rozczarowanie, plaża jest niewielka, jest tutaj sporo śmieci
-Mahana Point- punkt widokowy i knajpka, fajny punkt do zjedzenia lunchu, widok na ocean i ogromne fale jest fenomenalny

Wyspy Lembongan i Ceningan są zdecydowanie bardziej turystyczne, jest tu mnóstwo barów, knajpek. Na Ceningan spędzamy 3 noce, ale nie narzekamy- to właśnie tutaj odpoczywamy i plażujemy, a kolor wody jest po prostu obłędny.



Dwa dni przed planowanym wylotem z Bali do Singapuru wróciliśmy na Bali. Ostatnie 2 noclegi zarezerwowaliśmy w Kucie tylko z uwagi na bliskość do lotniska.
Kuta tak jak przypuszczaliśmy okazała się porażką, ale spodziewaliśmy się tego.Miasto nie ma nic ciekawego do zaoferowania, znajdziemy tutaj jedynie hotele, głośne ulice przepełnione barami, restauracjami i dyskotekami. Balijczycy są tutaj bardzo natrętni, poczułam się tutaj, jak w egipskiej Hurghadzie.
Tak naprawdę w Kucie spędzamy tylko jeden pełny dzień, następnego dnia wylot zaplanowany mam już na godzinę 7:00
Korzystamy z hotelowego basenu, a wieczór spędzamy na plaży.

Na lotnisko docieramy około 5 nad ranem.
Wylatujemy o czasie.



W Singapurze lądujemy około godziny 9 rano. Chcemy jak najszybciej zostawić nasze plecaki u naszych gospodarzy, gdzie od razu się udajemy. Wynajmujemy pokój u przemiłej singapurskiej rodziny.
Miasto jest bardzo dobrze skomunikowane, zorganizowane i oznakowane. Wszędzie panuje niesamowity ład i porządek.

Zwiedzanie zaczynamy od China Town. W tej dzielnicy znajdziecie wszystko, jest tutaj mnóstwo sklepików, straganów czy stoisk z jedzeniem. Jest też bardzo tłoczno.





Podczas pobytu w Singapurze żywimy się w food courtach, gdzie można znaleźć wszystko. Wybór jest bardzo duży, jedzenie jest smaczne. Za posiłek trzeba liczyć około 5-6 dolarów singapurskich.



Odległości w Singapurze są duże. Komunikacją miejską, a szczególnie metrem szybko można się przemieszczać, ale przesiadki czy dojście do poszczególnych punktów zabiera sporo czasu.


Następnie odwiedzamy Gardens By the Bay- słynne singapurskie ogrody.



To właśnie tam dochodzą nas słuchy wyścigowych bolidów, dowiadujemy się, że właśnie teraz odbywa się Grand Prix Formuly 1 w Singapurze. Bardzo podekscytowała nas ta wiadomość, szczerze mówiąc troszkę olaliśmy singapurskie ogrody i pognaliśmy w stronę Marina Bay Sands- to właśnie obok najsłynniejszego budynku w Singapurze odbywa się wyścig.
Teren całego wyścigu jest tak umiejętnie ogrodzony, że nie mając biletu i nie będąc na terenie wyścigu nie zobaczy się ani skrawka bolidu czy toru.





Bardzo chcieliśmy kupić bilety na wyścig. Nie jesteśmy ogromnymi fanami F1, ale taka okazja może się już nie zdarzyć. Być w Singapurze i trafić na Grand Prix F1 całkowicie przypadkowo!
W kasach biletowych cena jednego z tańszych biletów to koszt rzędu 500zł. Dla nas to trochę za dużo, na razie rezygnujemy.



Wieczorem kierujemy się ponownie w stronę ogrodów Gardens By the Bay, aby obejrzeć wieczorny pokaz słynnych świecących drzewek SuperTree Grove. Pokaz to nic innego jak gra świateł i muzyki. Znajdujemy miejscówkę to oglądania pokazu, jest świetna- widzimy migoczące drzewka, a zaraz za nimi pięknie oświetlony budynek Marina Bay Sands. Światła mienią się dookoła, jest magicznie. Wstęp na taki pokaz jest bezpłatny. Pokazy odbywają się dwa razy wieczorem- 19:45 oraz 20:45.





Dostęp do centrum miasta dookoła ogrodów oraz Mariny jest trochę ograniczony z powodu F1. Trafiamy na strażnika, którego pytamy o drogę, rozmowa tak fajnie się potoczyła, że to właśnie od niego dowiedzieliśmy się o istnieniu aplikacji Carousell- to coś takiego jak allegro. Podobno wiele osób sprzedaje tam bilety na F1 za połowę ceny.
Ściągamy aplikację i znajdujemy bilety.
Nazajutrz rano umawiamy się na stacji metra z osobą, która zaoferowała, że sprzeda nam bilety. Miałam ogromne wątpliwości czy bilety będą oryginalne. Wejściówki zakupiliśmy za niecałe 300 zł/osoba. Tego samego dnia około 16 udajemy się z naszymi biletami na kwalifikacje F1. Padło na kwalifikacje, ponieważ następnego dnia, kiedy jest właściwy wyścig wylatujemy do Polski.





W ramach naszych wejściówek mamy do dyspozycji 2 strefy oraz przydzielone miejsca siedzące na trybunie widowiskowej. Teren, po którym się poruszamy jest ogromny, czuję się trochę jak na festiwalu muzycznym. Wszędzie stoją jakieś stoiska, foodtrucki, jest również miasteczko F1, gdzie sponsorzy oferują różne atrakcje, min. stoisko Singapore Airlines przykuwa moją szczególną uwagę.

Kwalifikacje zaplanowane są na godzinę 21. Wcześniej odbywa się wyścig Porsche, a później, przed kwalifikacjami wyścig treningowy F1. Podczas wyścigu treningowego przemieszczamy się, jest kilka miejsc, z których widać tor i bolidy z bliska. Podoba mi się hałas bolidów i zapach spalonej gumy z opon. Czasem ciarki nas przechodzą. Wszystko super, ale przejazd bolidu to ułamek sekundy, przejeżdżają obok nas z takim pędem, że nawet ciężko mi zrobić jakiekolwiek dobre zdjęcie.

Kwalifikacje oglądamy już z trybuny. Tutaj widok jest zjawiskowy, widzimy pięknie oświetlony tor z panoramą na Marinę Bay Sands i skyline Singapuru. Jestem pod wrażeniem. Trybuny są pełne, ludzie się emocjonują i kibicują. Widać wielu fanów Hamiltona, który też wygrywa kwalifikacje i zyskuje pierwszą pozycję startową na jutrzejszy wyścig.







Zdecydowanie warto było wybrać się na takie wydarzenie, jeśli będziecie mieli kiedykolwiek taką okazję- nie wahajcie się nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami F1 tak, jak my! :)

Następnego dnia wylot mamy zaplanowany na godz. 00:05. Jesteśmy zmęczeni, decydujemy się na odpoczynek przed wylotem. Nasi gospodarze pozwalają nam zostać u siebie do późnych godzin popołudniowych, korzystamy z basenów, które znajdują się na terenie osiedla.



Ze smutkiem opuszczamy Singapur i całą naszą przygodę, która właśnie dobiega końca.

W drodze powrotnej Dreamliner LOTu jest pełny, wszystko odbywa się o czasie i lecimy "najstarszym" SP-LRA.

_______________________________________________________________________________________

Krótkie podsumowanie wyjazdu:
Bali zarówno rozczarowuje, jak i zachwyca. Na Bali jest wiele pięknych miejsc, niektóre z nich po prostu tracą swoją autentyczność w związku z dużym rozwojem turystyki. Na pewno zachwyciła mnie serdeczność miejscowych i balijska kultura.
Naszym ulubionym miejscem z całego wyjazdu jest Nusa Penida, która nie jest tak rozwinięta jak Bali. To właśnie ta wyspa w jakimś stopniu nadal zachowuje swoją dziewiczość. To tutaj objeżdżając wyspę skuterem byliśmy sami na drodze, a otaczały nas jedynie naturalne krajobrazy wyspy.


Koszty:
- bilet WAW-SIN-WAW 2095 zł/os
- bilet SIN-DPS-SIN 389 zł/os
- koszty na miejscu (noclegi, jedzenie, wejściówki, transfery, F1) 2172 zł/os





Dodaj Komentarz